Po 3 dniach wizyty na północy i wschodzie przemieszczamy się na zachód wyspy. Po drodze zatrzymujemy się w ogrodach botanicznych Sir Seewoosagur’a Ramgoolam’a. To taki ich trochę bohater – pierwszy premier w wolnym Mauritiusie, zrobił ponoć dużo dobrego i nazywany jest ojcem narodu :).
Jak w ogóle zerknąć w historię tego państwa, to przez tą wyspę przewalili się chyba wszyscy… dostrzegli ją Portugalczycy, ale olali, więc kilkadziesiąt lat później wchodzą tu Holendrzy. Ci budują tu kilka fortów, próbują sadzić ryż, tabakę, trzcinę, ale susze, szczuty, małpy i sztormy powodują, że ostatecznie dają sobie spokój z wyspą…na którą z kolei ładują się Francuzi. Im uprawy idą trochę lepiej, pojawiają się pierwsze fabryki, kolonialne budynki. Niestety Francuzi szerzą na wyspie język francuski, który obowiązuje do dziś. W dodatku muszą borykać się z Anglikami, bo w tle rozgrywają się wojny napoleońskie, trwa przejmowanie różnych kolonii, w tym tych w Indiach, więc i ostatecznie Mauritius trafia w ręce Brytoli. Ci z kolei wprowadzają ruch lewostronny i ostatecznie oddają władzę Mauritiusowi by ten uzyskał niepodległość w 1968 roku.
No i wracając do tematu, ogród botaniczny w Pamplemousses zawiera roślinność z całego świata – są tu ciekawe palmy z liściami o rozpiętości ludzkich ramion, są baobaby, liany, kwiaty lotosu, ogromne liście nenufarów, które jak są odpowiednio duże potrafia utrzymać człowieka, kolonialny domek oraz jakieś „małe zwierzątka” :)