W 1949 roku do Szkocji, w okolice miejscowości Cairngorm, przybywa szwedzka para książęca w ramach swej podróży poślubnej. Widząc okoliczne krajobrazy dochodzą do wniosku, że tu jest zupełnie jak w Szwecji i na pewno muszą tu żyć renifery. Książę, z pewnością ku uciesze swej świeżej małżonki, spędza kilka dni na ich bezskutecznym poszukiwaniu. Postanawiają więc, że skoro tu panuje klimat subpolarny (ahoj ciepła słoneczna majówko ze śniegiem i temperaturą +3 stopnie), to oni sprowadzą tu renifery. Zakładają więc pierwszą ich kolonię, która dziś liczy już ponad 150 osobników. To ponoć najlepiej działający program rozrodczy w całej Szkocji (wliczając w to ludzi :)). Ciekawe jest to, że dziko żyjące renifery można odwiedzić. Działa tu rezerwat z rangerami, którzy organizują dwa razy dziennie wyprawę w góry, podczas której można spotkać dzikie renifery. Zwierzęta te nie uciekają jakoś specjalnie przed ludźmi. Nie wolno tylko ich gonić ani głaskać po twarzy, zwłaszcza rogach (są bardzo czule). Nie należy też stawać do walki, gdy któryś zechce się pojedynkować – walka z góry przegrana :) Lekcja o reniferach odrobiona :)
Pogoda zaczyna nam się psuć. Nie przestaje kropić, temperatura z rzadka dochodzi do 8 stopni. Zjeżdżamy powoli w dół Szkocji, a na nocleg zatrzymujemy się w kolejnej małej mieścinie Kinloch Rannoch, która zaskakuje nas...wieczornym food truckiem :). Jesteśmy akurat na spacerze w poszukiwaniu kolejnych owieczek i krówek, kiedy nagle do centrum wioski zjeżdża TheVillageFryer! Wow, to nasza dzisiejsza kolacja: świeży Haggis i świeża fish&chips. O jedzeniu zresztą w kolejnym rozdziale :)