Piątkowy poranek spędzamy jeszcze na spacerze po Nowym Mieście Edynburga. Nie jest tu już tak ciekawie, jak na starówce, ale za to można z perspektywy rzucić okiem na zamek czy zajrzeć do restauracji Jamie’go Olivera. Niemal w samo południe ruszamy szkockim PKSem do Glasgow. Kupione z wyprzedzeniem bilety na megabus.com okazują się mało przydatne, bo oprócz faktu, że były tańsze (4 funty), to jednak obłożenia w autobusach odjeżdżających co 15 minut nie.
Wyjazdowi z Edynburga towarzyszy spory korek, ale wiwat buspas W lekkich strugach deszczu w 1.5h dojeżdżamy do Glasgow. Na tym wyjeździe nasz bagaż stanowią wyjątkowo walizki, które mimo wszystko są mało komfortowe do prowadzenia po nierównych czy stromych chodnikach szkockich miast. Gdzie mój plecak!? :) Po 15 minutach spaceru z ”pieskami na kółkach” dotarliśmy do. Zostawiamy bagaże i na miasto!
Glasgow bardzo różni się od Edynburga. To drugie jest bardziej zamkowe, trochę bajkowe, a już na pewno tajemnicze. Dziś natomiast mamy okazję spacerować wśród budynków z XIX i początków XX wieku, które wyglądem przypominają mi trochę Nowy Jork. Nie ma tu wieżowców, ale budynki są takie...szare, kamienne, techniczne i jednocześnie ładnie wykończone. Taki niski Manhattan :) W celu zwiedzenia miasta obieramy nietypową trasę: Szlak Murali. Kilka lat temu stworzono tu projekt, w ramach którego wykonano w mieście około 20 eleganckich graffiti, więc naturalnym celem spaceru jest ich poszukiwanie, a że znajdują się one na terenie dzielnicy Merchant City, to zwiedzanie mamy w gratisie Murale okazują się być wspaniałe, wykonane są ze starannością, niejednokrotnie zajmujące powierzenie całego budynku. Podążając ich szlakiem docieramy aż do katedry z okazałym cmentarzem, zajmującym jedno z wyższych wzniesień w Glasgow. Na takim cmentarzu można by znaleźć się nawet podczas pełni księżyca. Ale były by zdjęcia!