Najważniejszym powodem, dla którego Wietnam istnieje na liście naszych punktów do odwiedzenia, jest zatoka Ha Lonh. Tak…UNESCO. Tak…trochę komercyjnie. Ale wrażenia mimo wszystko niezapomniane. Wybieramy rejs z przewoźnikiem V’Spirit i wariant dwudniowy wycieczki z noclegiem na statku. Wszystko odbywa się elegancko z odbiorem z hotelu, transport busikiem, który podczas 4h drogi z Hanoi do zatoki Ha Long zatrzymuje się w mega drogim sklepie z rękodziełem. Jedynie kartki pocztowe ma w rozsądnej cenie, więc zawczasu się w nie zaopatrujemy. Koło 13 zostajemy zaokrętowani - mamy swoją własną kajutę z wibrującym od silnika łóżkiem. Nie zrażamy się, idziemy przecież na słoneczny pokład podziwiać widoki. No kurde…no kurde jest WOW! Jak okiem sięgnąć woda, z niej wystające skały, a pomiędzy nimi pływające statki. Jest ich tu ponoć kilkadziesiąt, a w sezonie nawet ponad 300 jednostek. Rozkoszujemy się widokiem bo naprawdę jest czym – wygląda to wszystko majestatycznie, a mijane po drodze łodzie rybackie czy pływające wioski dodają tylko smaczku.
Rejs to jednak nie jedyna atrakcja naszego pobytu tutaj – to wręcz jedynie trwająca nieprzestanie rozkosz dla oczu, podczas gdy w międzyczasie zatrzymujemy się i zwiedzamy jaskinię Thien Cung. Wewnątrz niej poprowadzona jest ścieżka, a twory skalne są kolorowo podświetlone. Znów kurcze ładnie! Wracamy na pokład, bo to już zaczyna się wieczorna uczta. Posiłki, jakie nam tu serwują przechodzą znacząco nasze oczekiwania! Kolacja składała się z 8 dań (obiad wcześniej z 5ciu), wszystkie związane z morzem. Kraby, krewetki, ośmiornice, mątwy, małże, a nawet ostrygi! Aż dziw, że i ja tego próbowałem! Wszystko wliczone w cenę…wszystko poza napojami, ale kto się przygotował i wziął ze sobą na pokład wodę i alkohol, to się tym nie przejmował :)
Robi się wieczór, statki rzucają kotwice, a silniki gasną. Przy szumie wiatru oglądamy zachód słońca…powiało romantyzmem :) Wśród wieczornych atrakcji na statku jest możliwość pogrania w gry czy połowienia krabów. Wybieramy to pierwsze i przy okazji socjalizujemy się z parą z Niemiec i Australijczykiem pochodzącym ze Sri Lanki. To zabawne jak niektóre narody mając przypięte pewne zachowania starają się od nich odbiegać. Niemiec pije piwo – to chyba kojarzy się każdemu, ale poznana para chciała stanowczo się z tym nie zgodzić, bo oni prywatnie to piją wino. Nie będziemy się wdawać w dyskusje, bo przecież nie będę się wdawał w dyskusję, że Polacy to piwo i wódkę piją, bo jeszcze się dowiem, że kradniemy samochody, albo co gorsza/lepsza…że tego nie robimy ;)
Następnego dnia wstaję o bestialskiej 5:30, mając na uwadze, że jeszcze 4 dni temu była to dla mnie 23:30. Przedostaje się na najwyższy pokład przechodząc pomiędzy śpiącymi na korytarzu ludźmi z obsługi. Na niebie chmury, więc zbytniego szału nie ma, ale i tak jest sympatycznie – taka trochę pustelnia, bo nikogo nie ma, wszyscy śpią, a przede mną skały i statki. 30 minut później wszystko jednak wstaje do życia. Płyniemy dalej bo kolejną atrakcją jest możliwość popływania na kajakach po zatoce. To już w ogóle czad! Jakoś nie specjalnie mieliśmy wcześniej okazję pływać kajakiem po morzu, a tu w dodatku mamy wkoło piękne twory skalne i możliwość przypływania grotami! Bardzo udane wydarzenie!!! Z kajaków wracamy na pokład by uczestniczyć w pokazie gotowania i kursie przygotowywania sajgonek. Przyznaję, że pokaz gotowania krewetek na alkoholowej parze robi wrażenie! Nawet nie wiem jak to zostało zrobione, ale chcąc to opisać to: było naczynie, w nim krewetki ułożone w koło, ale nie na dnie, a na podwyższeniu. Gaz odpalony, wódka wlana do naczynia, chwila podgrzania, później zalanie wodą, szybkie przykrycie pokrywką i mnóstwo pary nie wiadomo skąd. Czynność powtórzona 2 razy i po 3 minutach z surowych krewetek zrobiło się apetyczne danie. To był wstęp do naszego lunchu - później już tylko jedzonko i leżaking na dachu. Statek opuszczamy o 13 wracamy do Hanoi.