Pierwszy dzień po przylocie w większej części przesypiamy. Okiełznujemy się dopiero w okolicach popołudnia i ruszamy zobaczyć co miasto ma nam do zaoferowania. Korzystając z doświadczenia z Indonezji, zapisujemy się na wieczorny tour po lokalnych knajpach by dowiedzieć się co tu można dobrego zjeść. Dziewczyna, której wygląd słusznie określa jej ksywa „Donut” (ang. Pączek) prowadzi nas do 6 restauracji i barów, w których próbujemy takich specjałów:
* Bun cha – zupa z makaronem i grillowaną wieprzowiną
* Nam Bộ – sałatka z suszonej wołowiny i zielonej papai
* Bánh bột lọc – pierożki z ciasta ryżowego z krewetkowym/krabowym wkładem
* Bánh cuốn – naleśniki ryżowe z mięskiem i warzywami, które mamy również okazję sami spróbować zawinąć
* Bánh rán – pączki na słono i słodko z różnym nadzieniem, przy czym słodkie miały np. dosładzany wkład z fasoli
* Hoa quả dầm – sałatka ze świeżych owoców podlana mleczkiem kokosowym
* Bánh mì – kanapka imitująca francuskie sandwicze
* Egg coffee – czyli typowa dla Hanoi kawa z jajkiem, a dokładniej czarna kawa zabielona koglem moglem.
No ogólnie wszystko pycha! Każda potrawa ma swoistą konsystencję i mega smak. Nie ma wątpliwości, że bogata kuchnia to jeden z powodów, dla których Wietnamu warto spróbować.
Rozdział się zrobił nieco kulinarny, więc może rozszerzmy jeszcze go o inne specjały, jakie kosztujemy w całym Wietnamie:
* Bún bò nam bộ - to makaron podany z suszoną wołowiną i świeżymi warzywami. Ogólnie mocno się zaskoczyłem tym jedzeniem. W pierwszej chwili myślałem wręcz, że ktoś nie dolał bulionu do dania, bo pozycja ta znajdowała się w dziale „zupy”. Okazało się, że to faktycznie jedynie sam makaron :)
* Phở - czyli zupy, których podstawą jest bulion, a pozostały wsad w formie warzyw i mięsa leży w gestii kucharza, a samo przyprawienie świeżymi ziołami i chilli w gestii gościa :)
* Bánh ướt – to kawałek gotowanego ciasta ryżowego, posypany smażoną cebulką, spożywany ze specjalnym sosem wieprzowym
* Bún thịt nướng – makaron ryżowy z sałatką ze świeżych warzyw i grillowaną wieprzowinką
* Jackfruity, dragon fruity, rambutany, liczi, papaje czy różne odmiany bananów, łącznie z czerwonym pieczonym podanym w karmelu. Wszystkie owoce pyszne, świeże i słodkie!
* wszelkiej maści spring rollsy, czyli po naszemu „sajgonki”. Były takie w chrupkim papierze ryżowym, były takie w miękkim papierze ryżowym, były i smażone… W środku natomiast, jak nas później uczono kilkukrotnie, może znaleźć się wszystko, co dusza zapragnie: od mięsa do tofu, od wszelkiego warzywa świeżego, po coś kiszonego, a na jajku kończąc.
Na osobny akapit zasługuje wietnamski rytuał picia kawy. To trochę inna bajka, trochę bliska arabskim sposobom jej parzenia. Ogólnie kawy ziarnistej właściwe się nie uświadczą w sklepie. Jest za to mielona i to na miał. Kawę taką wsypuje się do specjalnego „kapka”, który kładzie się z klei na szklance. Dalej kapek zalewa się wrzątkiem, a ten przepływając przez zmieloną kawę kapie do szklanki. Trochę jak taki indywidualny ekspres przelewowy, tylko bez filtra. Efekt jest piorunujący, bo kawa może wyjść niemiłosiernie mocna, wręcz gęsta! O ile w Hanoi zabielano ją koglem moglem (egg coffee), to w pozostałych miejscach naturalnym było zabielanie jej słodkim, skondensowanym mlekiem. Taki mocny trunek podany na słodko potrafi stawiać na nogi na cały dzień!