Wieczór spędzamy po raz drugi (i nie ostatni) w domu Amara. Przed zajechaniem do domu zaglądamy na stragany z warzywami oraz coś, co można by nazwać naszym „mięsnym”. Początkowo zostajemy usadzeni w salonie, przy czym trzeba stwierdzić, że ludzie żyją tu skromnie. W salonie jest kilka krzeseł, ława, kanapa, szafka pod telewizor i telewizor sam w sobie. Na ścianach nie ma obrazków, na półkach nic nie stoi… bo nie ma półek. Z salonu wszyscy gdzieś się rozchodzą, więc i my ruszamy na poszukiwania gospodarzy. Przez jadalnię trafiamy do kuchni, a jak wiadomo, to tutaj są najlepsze imprezy. Siadamy w koncie, bacznie obserwujemy jak przygotowuje się posiłek. W kuchni jest lodówka i kuchenka gazowa, ale w rogu jest też sporych rozmiarów kominek, przystosowany do gotowania potraw na ogniu. Po krótkim wprowadzeniu w tajniki kuchni Cejlonu pomagamy w przygotowaniu posiłku. Jednym z ciekawych narzędzi jest stołek do obierania kokosa. To taki „zydelek”, z wystającym metalowym uchwytem. Na zydelku siada się okrakiem, a o metalowy uchwyt ściera się połówkę kokosa by otrzymać świeże wiórki. Dodając do tego szalotki i papryki otrzymuje się ciekawy dodatek do ryżu czy makaronu.
Siedząc w kuchni rozmawiamy o różnych życiowych sprawach z cyklu „kto robi co”. Amar, jest kierowcą tuk tuka, to jasne. Jego żona prowadzi dom, córki jeszcze uczą się w podstawówce, a najstarszy syn studiuje sztukę. Oczywiście pokazuje nam kilka rysunków wykonanych akwarelą. W prezencie otrzymujemy też wykonane przez niego malunki kwiatów na materiale (z tego materiały żona Amara szyje nam w kolejnym dniu poszewki na poduszki – czad!). Poza tym oglądamy zdjęcia rodzinne – aż strach pomyśleć, że całe ich życie, a dokładniej pamiątki jak ślub, narodziny dzieci, ważniejsze wydarzenia zebrane są na 100, może 200 fotografiach (my z samej Sri Lanki przywieźliśmy ich ponad 4000). Postanawiamy wykonać kilka wspólnych zdjęć, by po powrocie podesłać im odbitki.
Siadamy do posiłku. Posiłki domowe składają się z kilku dań stanowiących dodatki do ryżu lub ryżowego makaronu. I tak na stole pojawiają się curry z kurczaka, curry z ryby, smażona na głębokim oleju ryba, curry z soczewicy, wspomniana sałatka z kokosa i twardawe czipsy z czegoś. Przyzwyczajając się jednocześnie do faktu, że jemy sami, co najwyżej jesteśmy obserwowani w naszych zmaganiach :) Cóż… taka kultura przyjmowania gościa.
Tak czy siak, kuchnia Sri lanki nie zaskakiwała nas ogromną ostrością, ale była smaczna, co myślę, że potwierdzają zdjęcia.