To dopiero nasz 2gi poranek na Sri lance, a czujemy się tu już bardzo komfortowo, jakbyśmy spędzili tu przynajmniej z 2 tygodnie. Tyle się dzieje – atrakcje, ludzie… Dziś odwiedzamy miejscowość Polonnaruwa – oczywiście tuk tukiem z Amarem. To jedna z byłych starożytnych świątyń Cejlonu (pierwszą i główną była Anuradhapura, której nie widzieliśmy). W Polonnaruwa jest mnóstwo ruin, które Lonely Planet zaleca zwiedzać rowerem. Faktycznie miejsc do wypożyczenia bicykla jest sporo, ale sam pomysł tyleż samo pozytywnie, jak i negatywnie szalony. Oczywiście, czemu nie przejechać się wśród ruin rowerem… ale jeśli dołożyć do tego bajkowego opisu fakt, że jest w okolicach 35 stopni, cienia brak, a odległości między kolejnymi budowlami dzielą kilometry, to aż tak różowo już nie jest. Amar z resztą sam sugeruje, że obwiezie nas po kolei tuk tukiem, więc nie protestujemy.
Zwiedzanie zajmuje nam z 2-3 godziny. Zaliczamy wszystkie najważniejsze punkty ruinowego programu: od pałacu królewskiego z salami audiencyjnymi i ogrodami, po zespół świątynny hinduistyczno – buddystyczny i ogromne posągi kamiennego buddy. Ludzi jest całkiem sporo jak na poniedziałek, głównie turystów z najbliższej okolicy. Kilka razy zostajemy zaskoczeni. Wpierw pewien Pan usilnie chciał mi powiedzieć, że jestem „bowan”. Powtarza do mnie: „Are You Bowan!”, „Are You Bowan”. Pewną chwilę nic nie rozumiem, po czym doznaję niczym budda oświecenia i stwierdzam, że on wcale nie pyta czy jestem „bowan”, tylko pozdrawia mnie tutejszym „Ayubowan”, czyli eleganckie „Dzień dobry”, a w dokładnym tłumaczeniu: „Życzę Ci długiego życia”. Kultura nakazuje odpowiedzenia tym samym, co też czynię ciesząc japę, że zrozumiałem człowieka :)
Spacerując dalej po ruinach Pollonnaruwa wchodzimy na teren świątynny. Minusem jest to, że trzeba ściągnąć obuwie, a chodzenie po rozgrzanych od palącego stopnia kamieniach i piasku nie należy do naszych fetyszy. Czego się jednak nie robi dla zwiedzania i dobrych zdjęć ;) Po kilku podobnych świątyniach już tylko ja wyskakuję z tuk tuka na szybkie obcykanie atrakcji, ale moja żona w tym czasie spotyka 3 Hiszpanów, którzy również zwiedzają Sri lankę na własną rękę, ale wszystko z poziomu tuk tuka, którego sami na zmianę prowadzą. Wypożyczyli go na lotnisku (nie mam pojęcia jak) i tak oto zjeżdżają kraj wzdłuż i wszerz. Powinszować im trzeba wytrwałości, bo tuk tuk nie jest pojazdem na dalekie podróże (hałas, gorąc, średnia wygoda), ale z drugiej strony czemu nie :).
Przyznać też trzeba, że cukierek to dobra rzecz. Wzięliśmy w podróż ze sobą paczkę landrynek, kukułek i cukierków mlecznych i woziliśmy je ze sobą. Cukierki to świetny element integracyjny! Częstowane nimi dzieciaki sprowadzały rodziców i zaczynała się standardowa gadka z pytaniami: skąd jesteście, jak długo będziecie na Sri Lance, kto jest kim z ich rodzinie, czy my jesteśmy małżeństwem i tak dalej. Do tego oczywiście padają zawsze pamiątkowe fotki. Trzeba przyznać, że to bardzo pogodni i ciekawi życia ludzie. Nie spotykamy się z żadną niechęcią z ich strony.