Dokładnie o 3:55 odzywa się budzik w moim telefonie. Choć jest piekielnie zimno (noc spędziliśmy pod kocami) trzeba wstawać na kolejną zaplanowaną atrakcję. Punkt 5:00 przyjeżdża po nas Gayan. Na dworze siąpi deszcz, więc oprócz długich spodni i bluzy na grzbiecie ląduje kurtka. Nieźle, wczoraj przyjemne 28-30 stopni, dziś już o poranku rześkie 12. Po godzinie drogi krętymi ścieżkami zatrzymujemy się przy wjeździe na teren rezerwatu Horton Plains. Jesteśmy 2dzy w kolejce do kasy, co jest wieścią fantastyczną, bo temperatura spadła do okolic 5 stopni, wieje wiatr, a lekki deszcz zacina. Moją głowę otacza myśl po co myśmy tu przyjechali… zimno, pada, mgła, chmury… nic nie będzie widać….ale nie poddajemy się. Dwa bilety dla foreignersów, jeden dla localsa… różnica w cenie około 30krotna (5 zł locals, 2*150 zł foreigner… zresztą w rezerwacie słoni Minneryia wejście kosztowało tyle samo… plus jeszcze wypożyczenie jeepa z kierowcą). Jeszcze chwila jazdy autem, którą urozmaica nam widok dzikich jeleni. Mają śmieszne rogi… jakby ktoś im rękawiczkę naciągnął na głowę :)
Wysiadamy, ustalamy punkt i czas zborny – mamy 3h na zwiedzenie ścieżki widokowej Horton Plains i towarzyszących im atrakcji, czyli … końców świata :) Trasa jest pętlą o długości około 10 km. Wiedzie szczytami na poziomie 1800 m.n.p.m, więc nie jest męcząca. Robi się coraz cieplej, a deszcz przestaje padać, lecz chmury wciąż są nisko. Ścieżka prowadzi przez pola, lasy – jest dość ciekawa i nietuzinkowa. Wpierw dochodzimy na „mały koniec świata”, a na końcach świata zazwyczaj nic już nie ma, więc całkiem słusznie widzimy NIC :( Chmury są tak nisko i jednocześnie na tyle wysoko, że przysłaniają cały piękny krajobraz. Do tego wieje… Ruszamy więc dalej na właściwy koniec świata z nadzieją, że może tam pogoda będzie lepsza. Okazuje się, że warto wierzyć w sukces! Chmury przerzedzają się i choć nie jest idealnie, możemy podziwiać urwisko skalne ukazujące ponad 800 metrową przepaść! Ciekawą rzeczą jest brak zabezpieczeń w postaci barierek, a wręcz utworzono specjalne betonowe podesty pozwalające na rzut oka w dół. Dla niektórych naprawdę może być to koniec świata ;). Podziwiamy widok, pałaszujemy śniadanie, jakie przygotował nam gospodarz home stay’a i ruszamy w dalszą część trasy. Natrafiamy jeszcze na wodospad, a myląc ścieżki nawet na… toaletę (od przybytku głowa nie boli). Ciekawą rzeczą na Horton Plains, która nie daje nam spokoju, są intensywne dźwięki kłuakania (kwoook, kłoooooook). Nie mamy pojęcia co to za robactwo je generuje, aż w końcu w trawie dostrzegamy malutką żabkę. To one generują ten hałas. Nie dotykaliśmy jej, tak na wszelki wypadek jakby się okazało, że jest trująca :)