…czaaaas, którego strasznie mało w tym dniu. Na koniec trasy prosimy Lakhsmana by zawiózł nas na pokaz tańców w tutejszym centrum artystycznym (taki lokalny MDK). Z powodu korków spóźniamy się około 30 minut, ale to dobrze :) Występ odbywa się na scenie i bierze w nim udział kilkunastu tancerek, tancerzy i grajków. Przy dudnieniach bębnów i jazgoczącej fujarki oglądamy sztukę tańca kandy’ijskiego, a po niej chodzenie po rozżarzonych węglach. Nie jest to niestety coś profesjonalnego jak np. balet co widzieliśmy w Indonezji, stroje nie są tak szykowne, ale można popodziwiać te „kocie ruchy” :)
Wieczorkiem przechodzimy się wzdłuż jeziora w centrum miejscowości. Ładne miejsce gdyby nie fakt, że na drzewach posadzonych wzdłuż deptaka nocują setki ptaków. Spacer wieczorową pora to istny tor przeszkód… albo metoda na złapanie „szczęścia” :) W Kandy nie jest tak spokojnie jak w Dambulli. Tam było dużo mniej turystycznie i spotkaliśmy się raz, góra dwa z pytaniami o tuk tuka, przewodnika czy kupowanie pamiątek. Tu natomiast co chwila ktoś nas zapytuje, choć nie jest to wcale nachalne… po prostu częste. Wieczór zakańczamy kolacją w knajpie i piwkiem Anchor (tym 8,8% ;) ).
Następnego dnia z rana zdążamy jeszcze zwiedzić świątynię relikwii zęba buddy. To istotne miejsce kultu na całej Sri lance, bo zawiera najcenniejszy duchowy skarb – wspomniany ząb samego buddy. Legenda głosi, że ów wspomniany ząb uniósł się nad kremowanym ciałem sygnalizując chęć pozostania na ziemi. Sama świątynia jest malowniczo położona nad samym jeziorem, jest okazała i codziennie odbywają się tu przynajmniej 3 nabożeństwa. Na jedno z nich oczywiście natrafiamy, co wymusza stanie w kolejce by zobaczyć cenny (bo szczerozłoty) relikwiarz z zębem i złożyć dary dla buddy czy mnichów. Z tego samego powodu nie za bardzo mamy okazję cyknąć dobrą fotkę. Minusem miejsca jest cena wstępu oraz osobno płatne muzeum buddyzmu. Nie mniej, warte zobaczenia, zwłaszcza jak czeka się na pociąg :)