Wszystko co dobre czasem musi sie skończyć. Powoli zaczynamy zbierać sie do domu, więc wracamy z Gili do Kuty. Tu niby mamy całkiem fajny hotel blisko plaży, ale co z tego... Kuta to nasze Międzyzdroje w pełni sezonu!!! Tu atrakcja są albo surfing, albo zakupy. A badziestwo straszne!!! Ciuchy i szmelcowate pamiątki, wśród których rekordy popularności bije otwieracz do butelek w kształcie penisa... i to w dowolnych rozmiarach (zarówno ciuchy jak i penisy)! No pamiątka z Bali, że HEJ! Gdy spaceruje się ulicą, taksówkarze trąbią na Ciebie z auta bądź zaczepiają na ulicy by tylko zaoferować podwózkę. W centrum królują knajpy, firmowe sklepy, a także burger king, mc donalds i KFC. Genialnie… jechać pół świata po to, by zjeść smażonego kurczaka z kentucky... Do tego prostytucja, żebractwo i korki na ulicach. Normalnie dwa skrajne światy: przed chwila wspaniale, ciche Gili z białym piaskiem na plaży, a tu ciemny, wulkaniczny piasek i sugestie co chwila "I'm gonna learn you how to surf". Jedynym fajnym miejscem jakie odwiedzamy jest … hipermarket Carrefour :) Zaopatrujemy sie tu w indonezyjską spożywkę (głównie sosy i saszetki typu fix) oraz kawę – innymi słowy rzeczy, które chcemy przywieźć do Polski.
Kuta to zdecydowanie nie miejsce dla nas. Na szczęście jesteśmy tu tylko jeden dzień - jutro o 16 zaczynamy podróż do domu.
PS: Warto rozpatrzyć powrót z Gili z pominięciem Bali, tzn. załatwić transport na Lombok i dalej samolotem z Mataram przedostać sie do Jakarty i dalej do domu.