To był swego rodzaju fart! Planując cały wyjazd 2 miesiące wcześniej udało mi sie całkowicie przypadkiem wycelować z wizytą w Borobudur w dniu największego buddyjskiego święta, którego obchody w tym roku przypadły na 2 czerwca, a centrum wydarzeń stanowiła świątynia Borobudur. Festiwal Waisak! W tym dniu celebruje sie narodziny Buddy, jego oświecenie i osiągniecie nirwany. Mamy okazje obserwować barwne procesje, lecz niestety same obchody wewnątrz terenu świątyni są dostępne tylko dla buddystow (albo dla tych, którym udaje się przekonać policję, żeby ich wpuścili do środka). Nasza przebiegłość niestety nie wystarczyła, więc wchodzimy tam dopiero na sam wieczór... ale za to jaki wieczór!
Wiele osób z całej Indonezji przyjeżdża w święto Waisak do Borobudur na wieczorne odpalanie lampionów – takie światełko do nieba. My przysiadamy około 22 w miarę dobrym punkcie obserwacyjnym, zaraz obok fotografa z National Geographic. Przetrzymują nas jednak aż do 1szej w nocy, ale wydarzenie było jest warte 3 godzin oczekiwania. Nawet mnisi w międzyczasie wychodzą do zebranych tu setek ludzi by zapewnić ich, że naprawdę warto czekać.
Początkowo lampiony puszczają tylko wybrani (ci co wykupili specjalny pakiet), ale buddyzm to religia dobrego nastawienia. Przepychamy się troszkę w tłumie i za chwilę już wraz ze wszystkimi odpalamy ogromne lampiony. Wszyscy sie uśmiechają i wpatrują w światła lampionów, podziwiając jak wzbijają się w powietrze. Wszystko okraszone jest mila, buddyjska mantrą, a w tle widać oświetloną świątynię Borobudur. Wydarzenie wspaniałe, strasznie pozytywne (polecam filmik, który być może choć trochę odzwierciedla tamtejszą atmosferę). Do hotelu wróciliśmy po 2giej, a że mieszkamy w fajnych bambusowych domkach, wstajemy rano niespiesznie.
Następnego dnia idziemy jeszcze raz na światynię, tym razem by obejrzeć ją z bliska. Monument z IX wieku naszej ery (podobnie jak wczorajsza świątynia Prambanan) robi wrażenie. Zbudowana jest na usypanym wzgórzu i ma kilka poziomów. W kamieniu wyryto scenki przedstawiające ówczesne zajęcia lokalnej społeczności, jak i sceny religii buddyjskiej. Na samym szczycie z kolei umieszczono w kamiennych stupach siedzące posągi buddy. Tu również zostaliśmy uwiecznieni na kilku aparatach lokalnych zwiedzających :).
Będąc w Borobudur poświęcamy tez trochę czasu na wycieczkę po lokalnych wioskach. Zostajemy zabrani na przejażdżkę małym konnym zaprzęgiem po polach ryżowych, wytwórniach tofu czy fabrykach porcelany. Świeże tofu jest pyszne, a moja żona po raz kolejny wykazuje sie talentem artystycznym, siadając za kółkiem garncarskim :)
Z Borobudur wracamy do Yogyakarty już lokalnym transportem (autobus bez klimy, ale za 20k IDR za osobę). Wieczorem spacer turystyczną, ale i okraszona kulturą ulica Malioboro oraz spektakl teatru cieni (znów Rama i Shinta w roli glównej :) ). Jest też posiłek na ulicy. Przyznaję, że siedzenie na rozłożonej na chodniku macie wraz z innymi Indonezyjczykami i próbowanie lokalnej kuchni zapada w pamięć i pozwala poczuć podróżniczy charakter naszej wycieczki.