Wczesna pobudka, lot oraz spacerowanie z plecakiem po Londynie powoli daje się we znaki, aczkolwiek St. James Park wygląda jesienią pięknie. Pod samym pałacem jest nie tak wiele turystów - może dlatego, że rzut oka na betonowy pałac zza otaczających go krat nie jest jakąś specjalną atrakcją. Ciekawostką był jednak pochód Mikołajów. W momencie gdy tam byliśmy, główną ulicą przeszło kilkaset (a może nawet więcej niż 1000) osób przebranych za Mikołajów i Mikołajki. W pierwszej chwili wydało się nam to bardzo sympatyczne, ale już za chwilę zrozumieliśmy, że najważniejszą częścią pochodu było brytyjskie picie na umór. Bandy pijanych i wrzeszczących studentów obrzucało się nawzajem ... brukselkom i wypić kolejne piwo/drinka pod samym pałacem i udać się dalej. Ja tam nie wiem jaki oni mają stosunek do monarchii, ale mnie by do głowy nie przyszło by pod samym domem królowej takie burdy robić. Ale cóz... to tylko Wielka Brytania...
Trochę zniesmaczeni, chcąc - nie chcąc idziemy wraz z korowodem pod Trafalgar's square, gdzie spodziewaliśmy się zobaczyć ... choinkę. Wg przewodnika, co roku na placu Trafalgar staje choinka, którą Anglicy otrzymują w podarku od Norwegów. Miała ona mieć przybranie wykonane na wzór typowo norweski. To taka tradycja sięgająca czasów II wojny światowej - Norwegowie przekazują 65-75 letnie drzewko dziękując tak Anglikom za okazane wsparcie. Choinka co prawda była... ale to jej przybranie jakieś takie nie specjalne. Zero bombek czy łańcuchów - co najwyżej 300 lampek wielkości żarówki - to na naszej choince w domu wieszam 300 lampek lekką ręką... :)