Geoblog.pl    qualo    Podróże    Farangi w Tajlandii    Niemalże nirwana!
Zwiń mapę
2013
04
lis

Niemalże nirwana!

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9335 km
 
Z Wielkiego Pałacu udajemy się w dół do sąsiadującej Wat Pho - Świątyni Odpoczywającego Buddy. Wejściówka 100 batów (10 zł), zamiast przewodnikowych 50, ale w cenie jest butelka 0,33 l lodowatej wody - niech więc będzie. Tu jest zdecydowanie mniej turystów niż w Grand Palace i co więcej odwiedzają oni głównie największą (dosłownie i w przenośni) atrakcję - posąg leżącego buddy. Długi na 46 metrów i wysoki na 15, pokryty złotą farbą budda oddaje się w stan nirwany, a spokój mu zakłócają stukoty migawek oraz dźwięk wrzucanych do metalowych misek monet - to taka forma modlitwy. Domek, którym posąg został obudowany jest wyliczony niemalże co do metra - ma chronić dzieło oraz pozwala obchodzić je wkoło.

Jaki budda jest każdy widzi, więc zamiast obchodzić kolejny raz posąg poszliśmy obejść teren wkoło. Znów wiele rzeczy jest kolorowych, wiele złotych, wiele świątobliwych, a wszystkie mistyczne. Nie wszystko jest jednak stare, o nie, nie, nie. Starannie wykonane rzeźby to często repliki wykonywane całkowicie od zera. Udało nam się nawet zaobserwować jak jeden z artystów "odnawiał" sakralne dzieło. Spacerując dalej po Wat Pho udaje nam się wejść do świątyni, gdzie było dość mało turystów, ale za to trochę lokalnych, ale przede wszystkim ... sporo pomarańczowych mnichów. Całkowicie przypadkiem trafiliśmy na popołudniowe nabożeństwo o godzinie 18, w którym udało nam się uczestniczyć. Magia podróży znów działa: siad "po turecku" twarzą do buddy, z naszej lewicy ponad 20 mnichów siedzących na podwyższeniu zaczyna mantrę. Wrażenia duchowe +10! Ten dźwięk, to miejsce, ten czas! Dla takich właśnie chwil warto podróżować! Modlitwa trwa z 15 magicznych minut i tak samo niespodziewanie jak się zaczęła, tak samo się kończy - nie było żadnych dzwonków czy "idźcie w pokoju".

Z Wat Pho idziemy spokojnym, prawie godzinnym spacerem na Khao San by spożyć kolację, a przy okazji napisać i wysłać kartki. W smakowym skrócie:
*** zupa - jedna gęsta z mleczkiem kokosowym, druga w formie bulionu z mięsem i warzywami. Każda łyżka to bogactwo smaku, którego ciężko na polskiej ziemi uświadczyć.
*** danie właściwe - to niewazne czy to będzie kurczak, wieprzowina czy owoce morza. Wszystko jest eksplozją smaku, zapachu i czucia na języku. To nieprawda, że wszystko co tajskie jest ostre. Wiele rzeczy było po prostu dobrze doprawionych, co może dawać wrażenie ostrości. Przyprawy tu rządzą. Nie zmienia to jednak faktu, że na ostre smaki oczywiście również można trafić. Wszystko jest jednak do zjedzenia.
*** piwo do obiadu ... i ogólnie w knajpach nie jest tanie. Za butelkowego Chang Classic zapłaciliśmy 110 batów za sztukę (11 zł). Ukłon dla producentów, bo ogólnie piwa butelkowe w Tajlandii mają pojemność 0,64 litra, a to jest słuszna ilość do obiadu. Nie mniej 2 butelki piwa stanowiły 1/3 ceny całego obiadu.
*** robaki - tak, jedliśmy robaki - po jednym na głowę. Smakowały sosem sojowym, którym kobieta spryskała je przed podaniem. Ani smaczne, ani obrzydliwe. Chrupią i są słone, co powoduje, że mogą być ciekawą przegryzką do piwa (10 batów za sztukę, 40 batów za woreczek).
*** lody kokosowe - z młodego kokosa. Nie znamy takich kokosów w Polsce. To co my mamy w sklepach to jedynie wysuszony środek owocu, który w Tajlandii obrabia się gdy jest świeży. Młody kokos ma zieloną skórę, później biały (niejadalny) miąższ, dalej twardą skorupę (tą znamy z polskich sklepów) oraz bialutki wewnętrzny miąższ orzecha, który w przypadku młodego owocu wykrawa się nożykiem niczym białko jajka. Tak właśnie jest nam serwowany: maczetką kokos jest rozbijany na pół, woda jest wylewana, biały miąższ jest skrobany i pozostawiany w środku, a następnie do kokosa wrzuca się gałki waniliowe. Przepyszny deser za całe 40 batów (4 zł).
*** świeże owoce krojone - to jest w ogóle tajski fenomen i najpyszniejsza rzecz. Sprzedawane na każdej niemal ulicy ananasy, papaje, różane jabłka, arbuzy, pomelo, dragon fruity, jackfruity, banany są podawane prosto z lodu. Zimne, słodkie i przepyszne. Cena za woreczek to koszt od 20 do 50 batów.

Około 22 wracamy do hotelu mijając kolejne Panie albo Panów, którzy ochoczo witają nas "helloł". Pod hotelem mamy sklep sieci 7Eleven. To taki odpowiednik naszej Żabki, tylko jest tego znacząco więcej. Ceny są tu trochę wyższe, ale wciąż znośne - 20-35 batów za napój 0,5 litra to nie jest źle (woda 1,5 litra około 20 batów).

Przydatne informacje:
Świątynia Wat Pho
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (20)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 16.5% świata (33 państwa)
Zasoby: 255 wpisów255 14 komentarzy14 4392 zdjęcia4392 60 plików multimedialnych60
 
Nasze podróżewięcej
25.09.2019 - 04.10.2019
 
 
24.09.2019 - 24.09.2019
 
 
02.05.2019 - 10.05.2019