Geoblog.pl    qualo    Podróże    Farangi w Tajlandii    Welcome to (s)Cambodia
Zwiń mapę
2013
05
lis

Welcome to (s)Cambodia

 
Tajlandia
Tajlandia, Granica w Aranyaprathet/Poipet
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9557 km
 
Dziś dzień przeprawy do Kambodży. Wyruszamy z hotelu jeszcze przed śniadaniem (7:30) z nadzieją, że uda nam się szybko do Siem Reap dotrzeć. nasza taksi niestety musi walczyć z korkami, aczkolwiek nie wiem czy w Bangkoku istnieje pojęcie walki z korkami. Tu wszystko stoi między 06:30 a 10:00 oraz między 15:30 a 20:00. Zmierzamy na Northern Bus Terminal czyli Mo Chit (Mo Czit) by po 9 km, 45 minutach jazdy i 170 wydanych batach dowiedzieć sie, że ... najbliższy autobus jest o 9:30. Cóż, następną godzinę spędzamy na dworcu i kolejne 3,5 w autobusie. Po przejechaniu 250 km około 13tej autobus wysadza nas przy samej granicy. Zaczyna się teoretycznie najtrudniejsza część wycieczki - ścieżka zdrowia przez granicę.

W przewodniku i na różnorodnych forach ostrzegają, że nie ma większych oszustw niż na granicy tajsko-kambodżańskiej. Od wyjścia z autobusów dręczą nas naciągacze na autobusy oraz sprzedawcy wiz. Ma być niby szybciej i taniej, a w rezultacie wychodzi tylko drożej. Bogaci w wiedzę, z wydrukowaną mapą przygranicznych budynków idziemy wpierw do tajskiej odprawy. Chwilę to twa, ale bez żadnych pytań dostajemy pieczątkę do paszportu. Idziemy dalej w poszukiwaniu kambodżańskiego punktu wydawania wiz on-arrival. Korzystając z wyczytanej wiedzy omijamy budynek ambasady, w której można jedynie zostawić pieniądze i nic nie otrzymać w zamian. Właściwy budynek wizowy to ten po prawej stronie, zaraz za łukiem powitalnym po kambodżańskiej stronie. Miejscowy informator z plakietką nawet wskazuje go nam i pozostałym osobom, które z naszego autobusu również zamierzały granicę przekroczyć. W środku budynek obskurny, trzech urzędników stoi przed okienkiem, kolejnych pięciu stoi za okienkiem. Nie ma żadnej kolejki, kolejnym wchodzącym do budynku osobom rozdawane są wnioski wizowe. Wypełniamy je, dołączamy zdjęcia (są ponoć obowiązkowe), wkładamy po 20$ w paszport (tyle oficjalnie kosztuje wiza) i całość wręczamy urzędnikowi przed okienkiem. Ten weryfikuje na szybko komplet dokumentów po czym mówi, że jeszcze 100 batów od osoby. Znów oczytany w informację bardzo kulturalnie pytam dlaczego mam jeszcze płacić 100 batów, skoro nad okienkiem wisi wielki banner, że wiza turystyczna kosztuje 20$ i nic więcej? Wypełniłem kompletnie wniosek, mam nawet zdjęcie? Człowiek patrzy na mnie... uśmiecha się... klepie po ramieniu, po czym... mówi OK, nakleja biały znaczek na paszport i przekazuje dokumenty do okienka... Nie daliśmy się oszukać!!! Nasz plus w porównaniu z innymi osobami. W budynku wizowym poznajemy parę z Meksyku. Nie mają zdjęć, więc urzędnik karze im dopłacać po 900 batów za osobę. Po krótkiej konwersacji płacą: ona 100 batów, on 200 batów - teoretycznie za brak zdjęcia, aczkolwiek wręczone pieniądze trafiają na naszych oczach do tylnej kieszeni spodni urzędnika. To jeszcze nic - od Bangkoku jechała z nami dwójka Włochów. Tak nieprzygotowanych do podróży ludzi jeszcze nie widzieliśmy. Mieli po dwadzieścia kilka lat, wiedzieli, że mają dojechać do Aranyaprathet i że dalej chcieli jechać taksówką. Mieli ze sobą oczywiście najlepszą, wszędzie wymienialną i akceptowalną walutę świata Euro. Zdjęć tez nie mieli, ale kambodżańscy urzędnicy są baaaardzo elastyczni. Chłopaki zapłacili też po 20... tyle, że Euro. ja widać cennik za graniczne usługi jest bardzo elastyczny i dostosowany do klientów. Po około 15 minutach otrzymujemy zwrotnie paszporty z wizą, więc kierujemy się do okienka imigracyjnego po kambodżańskiej stronie. Tu spędzamy kolejne 45 minut w nieklimatyzowanym korytarzu. Pieczątka jest, możemy iść dalej by stać się potencjalną ofiarą kolejnych oszustw.

Zaraz, dosłownie 10 metrów za granicą, znajduje się coś, co można by nazwać wielkim ukłonem w stronę turystów - free shuttle bus - darmowy autobus podwożący na International Bus Terminal. Znów dziesiątki godzin spędzonych na przeglądaniu for i blogów odwdzięczają się wiedzą, że jest to miejsce, którego należy unikać. W 6tkę (my, Meksykanie i Włosi) kroczymy dalej w poszukiwaniu taksówki, która przewiezie nas za 20-25$ do Siem Reap (około 150 km) albo względnie by dojść do lokalnego przystanku autobusowego. Dostajemy pojedyncze oferty dla 2 osób, aczkolwiek wymyśleliśmy sobie jazdę w 6tke. W końcu udaje nam się nawet znaleźć ofertę na minivana za 70$, który miałby nas zawieźć do celu - oferta jednak okazała sie bez pokrycia. Kroczymy dalej, a w koło nas zawsze ktoś "życzliwy" się kręci by zaoferować swe usługi. Po przejściu 600m mamy jednak dość. Nie widać ani lokalnego dworca autobusowego, ani ofert taksi. Zmęczenie bierze górę, więc gdy podjeżdża do nas mijany na granicy shuttle bus, decydujemy się do niego wsiąść - może źle nie będzie.

Zostajemy dowiezieni na International Bus Terminal. Znajduje się on na kompletnym wygwizdowie, poza miastem. Teraz jesteśmy już skazani na tutejsze usługi: autobus do Siem Reap kosztuje 9$ za osobę a taksi 48$ za całe auto (przy granicy oferowali już nam auto za 25$). Kolejny rządowy albo mafijny scam. Jak wszyscy decydujemy się na autobus. Tu już nie ma mowy o komforcie. Tajski autokar był wypasem w porównaniu z ciasnym, obskurnym autobusikiem, który wyrusza w 150 km trasę około 16:30. To jeszcze jednak nie koniec przygód, bo po 2,5 godzinach jazdy autobus ni stąd, ni z owąd zjeżdża z trasy. Okazuje się, że zatrzymujemy się na wymuszony przystanek by zjeść obiad (oczywiście za dopłatą). Szlag zaczyna wszystkich trafiać, bo znów jesteśmy w Szczeropolu Zdrój, jest ciemno, komary latają, wszelkie repelenty są schowane głęboko w plecaku, a kierowca gdzieś znikł zostawiając zamknięty autobus, a nas poza nim. Gdy wraca po jakiejś godzinie, ludzie starają się dowiedzieć gdzie zamierza nas w Siem Reap wysadzić, aczkolwiek ten milczy. Trochę zaczęło nam być szkoda tego człowieka bo mieliśmy wrażenie, że to nie jego wina. Ma nakazane, że tak ma jechać, stąd ludzi zabrać, tam ich wysadzić. Mafia z pewnością tu swe macki ma - w końcu turystyka tu bardzo dochodowa jest.

Pytania ludzi o miejsce końca wycieczki jest bardzo uzasadnione, bo zatrzymujemy się znów w ciemnej uliczce na przedmieściach Siem Reap. To nawet nie jest dworzec, aczkolwiek autobus otacza grupa lokalnych tuktukarzy. Nie dość, że zapłaciliśmy po 9$ za bilet, teraz musimy zapłacić kolejne 6$ za dowóz tuktukiem do naszego hotelu! Skandal... przepraszam Scamdal.... Ostatecznie cenę ustalamy na 5$ plus obiecujemy naszemu tuktukarzowi robotę na następny dzień. Dobrze, że nasz hotel okazuje się być wspaniałym miejscem. Po całym dniu podróży możemy w końcu umyć się i odpocząć.

Przydatne informacje
*** Około godziny 9:00 z Mo Chit odjeżdża bezpośredni autobus tajski do Siem Reap. Nie wiem jak w jego przypadku wygląda przekraczanie granicy, ale może być całkiem dobrą i pewnie dużo tańszą alternatywą do naszego sposobu komunikacji z BKK do SR.
*** Nasza noclegownia - trochę daleko od centrum, ale bardzo komfortowo: Gloria Angkor Hotel
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 16.5% świata (33 państwa)
Zasoby: 255 wpisów255 14 komentarzy14 4392 zdjęcia4392 60 plików multimedialnych60
 
Nasze podróżewięcej
25.09.2019 - 04.10.2019
 
 
24.09.2019 - 24.09.2019
 
 
02.05.2019 - 10.05.2019