Z Wat Arun ruszamy z powrotem na wschodni brzeg i siadamy w jakiejś knajpie, gdzie zamawiamy 4 dania, 2 michy ryżu, 4 przystawki i 5 napoi. Nie potrafię powtórzyć co to było, ale były to jakieś pierożki na słodko na parze z mięsem, jakaś mieszanina warzyw i kurczaka, coś ostrego w sosie, coś łagodnego w sosie, kawałki wołowiny obtoczone w jajku i smażone na głębokim oleju. Ogólnie uczta dla nosa, oczu i ust, kosztująca jakieś 350 batów (35 zł), przy czym cała nasza 3ka najadła się do syta. W knajpie Ziemek opowiada nam również o dziwnych zwyczajach Tajów, w tym m.in. o ich „upodobaniu” do policji i wojska. Na ulicach można znaleźć wielu przebierańców, którzy udają policjantów i nawet mają auta stylizowane na amerykańską policję. Czemu? Naprawdę trudno powiedzieć…
Z knajpy przemieszczamy się piechotą po uliczkach dzielnicy Ratanakosin przechodząc przy okazji przez lokalną giełdę kwiatową. Z giełdy tuk tukiem na uliczne targowisko w Chinatown – oczywiście z przygodami. Ustalona przed jazdą cena to 60 batów (6 zł) lecz kierowca tuk tuka wybiera inne targowisko niż byśmy chcieli. Kolega Ziemek grzecznie wykłóca się jednak z tuk-tukmenem i ten wiezie nas tam gdzie chcemy. Ustalona pierwotnie cena nie zmienia się mimo, że gość zrobił przynajmniej 2 razy dłuższą trasę niż planował. Cóż – sam sobie winien. Tu może małe słowo o tuk-tuku – szczerze powiedziawszy ani to wygodne, ani szybkie, ani tanie. Europejczyk podróżując nimi nic nie zobaczy, bo dach jest dość nisko osadzony, a otwartość tuk-tuka powoduje, że czuć spaliny podczas jazdy.
W Chinatown obchodzimy targ oraz kupujemy na spróbowanie sok z kwiatu lotosu (średnio smaczny – nie potrafię oddać jego smaku), a także zestaw sajgonek (10 sajgonek za 100 batów). Stąd jest już blisko do świątyni złotego buddy, lecz niestety nie zdążamy do niech (czynna do 18tej). Wsiadamy więc w taksi i zmierzamy na słynną ulicę Khao San (70 batów). Mnogość knajp na Khao San Road przyciąga chmarę turystów. Można tu znaleźć zresztą dużo innych rzeczy: pamiątki, bankomaty, biura podróży, pralnie, szwalnie garniturów jak również punkty podrabiania dokumentów czy zaroszenia na ping pong show. Na dziś to jednak dość wrażeń, wrócimy tu jeszcze jutro zwłaszcza, że hotel mamy tylko 10 minut piechotą.