Ponieważ poprzedniego dnia dobiliśmy targu w zakresie naszej wycieczki do Bou Jerif, więc o spakowani, o 7 rano czekaliśmy na przyjazd naszego operatora wycieczki. Przyjechało ich dwóch. Mohamed, nasz kierowca i Hassan, nasz przewodnik.
Mohamed ni w ząb nie gadał po angielsku, jedynie francuski, arabski i berberyjski, ale nadrabiał dowcipem i pogodą ducha. Hassan z kolei bardzo wygadany, obeznany i życzliwy. Podczas całej podróży opowiadał nam o historii Maroka jak i zwyczajach Marokańczyków.
Wszystko jednak po kolei. Ruszamy z Agadiru na południe, przez Inzegnane by odbić w Sidi Bibi w kierunku morza i parku narodowego Souss-Massa. Pierwsze na celowniku są wioski rybackie, gdzie lokalni przyjeżdżają na parę dni, łowią swoje i następnie wracają do rodziny na parę dni. I tak w kółko. Trasa, którą Hassan nazwał Paryż-Dakkar, faktycznie prowadzi przez wydmy, które nasz Mitsubishi Pajero Sportage ochoczo pokonuje. Przynajmniej do czasu gdy auto prowadzi Mohamed. Kiedy na chwilę za kółkiem zasiada Hassan by spróbować swych możliwości, auto rozpędza się do 50-60 km/h i wszystko ... a raczej wszyscy w samochodzie latają mimo zapiętych pasów. Hassan wyskakuje na wydmach po czym ląduje na kamieniach. Widzimy co raz to niebo a co raz to zbliżającą się ziemię. Mohamed jedynie zakrywa twarz, a już na koniec wręcz chce zaciągnąć hamulec ręczny :) Ostatecznie Hassan zatrzymuje auto, wszyscy ryczymy ze śmiechu, bo dawno wszystkich tak nie wytrzęsło. Hassan... jeszcze wiele lekcje jazdy przed Tobą :)
Przemierzamy jednak bezdroża dalej zatrzymując się co raz to w różnych miejscach nad morzem. Mamy też okazję zejść i zawitać do chatki jednego z rybaków. Częstowani jesteśmy miętową herbatą i wysłuchujemy lokalnej historii. Mamy też okazję poobierać świeże mule ze skorupek. Żałuję, że nie dałem temu rybakowi jakiś paru dinarów za gościnę i pokaz swego domku w skale. Gdzieś w międzyczasie zostajemy okrzyczani przez jedną kobietę, że robimy jej zdjęcia.