Wiwat nocne loty! Po kilkugodzinnym stopoverze w Paryżu przespaliśmy w samolocie 8 z 12h lotu, a po wylądowaniu w południe mieliśmy jeszcze cały dzień dla siebie. Człowiek z naszym autem czekał przy wyjściu z lotniska z charakterystyczna karteczką z nazwiskiem – miło jak tak witają, po czym zaprowadził nas do naszego krążownika mauritiańskich szos… Suzuki Alto :) Małe autko, automat, lewostronny ruch – wszystko super… No poza faktem, że przez pierwsze dni sygnalizowałem chęć wykonania skrętu wycieraczkami, bo ktoś odwrócił jeszcze kierunkowskazy z wycieraczkami. Wypadków jednak nie powodujemy i już w godzinę przemierzamy w pionie całą wyspę. Tak, w godzinę! Wyspa ma 60 na 50 km, więc przejazd przez nią to betka, bo ruch nie jest jakiś kosmiczny (choć i korki się zdarzają). Ostatecznie jest! Hotel, widok z balkonu na morze, piaszczysta plaża… Czas odpocząć!
W dniu przejazdu zwiedzamy naszą mieścinkę Pereybere dziwiąc się trochę, że po godzinie 18tej, wraz z zachodem słońca, zamiera w niej życie. Działa kilka knajp, ale ogólnie świecą pustkami. Może to jeszcze nie środek sezonu, ale żeby aż tak było pusto? Najważniejsze, że lokalne curry oraz kalmary udaje nam się znaleźć.
Kolejnego dnia jedziemy na wschód wyspy. Ku zaskoczeniu Mauritius to bardzo uporządkowany kraj, nawet na bocznych dróżkach czy mniejszych miejscowościach. Nie ma śmieci, kierowcy nie szaleją i nikt specjalnie nie przekracza limitów prędkości (80 poza miastem, 40 w mieście). Drogi są może i wąskie, ale za to niezbyt dziurawe. Poza miejscowościami najczęstszym krajobrazem są pola uprawne trzciny cukrowej z charakterystycznymi wielkimi, kilkudziesięcio- a nawet kilkusetmetrowymi maszynami do podlewania. Te maszyny podlewają pola zataczając okrąg co powoduje, że same pola mają kształt koła, a nie jak u nas prostokąta. W miejscowościach z kolei domostwa są najczęściej ogrodzone murkiem. Często brakuje chodnika, więc trzeba uważać by ludzi nie potrącić. Zdarzają się też ciekawostki budowlane jak np. mały kościółek nazywany … Katedrą Notre Damme :)
Wschodnie i północne wybrzeże są dość wietrzne. Dużo tu kite i windserferów, a fale potrafią osiągać spore wysokości. Nie mniej morze jest ciepłe 24-26 stopni. W wodzie trochę snorkelujemy, ale nie znajdujemy żadnych niesamowitych okazów, a ryb też wcale dużo nie było. Natomiast wieczorem jak przechadzamy się po plaży, natrafiamy na skrzydlicę! To ta ryba z trującymi kolcami – ponoć trudno na nią natrafić, a tu pływała przy samym brzegu i nic nie robiła sobie z naszej obecności. Zresztą z taką „trującą bronią” też miałbym wszystko w … płetwie.