Wczesny poranek, żona odwozi mnie na lotnisko we Wrocławiu. Po 2 lotach i 3 lądowaniach (międzylądowanie w Jeddah, bez wysiadania z samolotu) znajduję się z stolicy Etiopii. Co za zamieszanie na lotnisku! Mam eVizę, a muszę stanąć do kolejki do Visa on Arrival, z której po 30 minutach stania zostaję jednak wyciągnięty wprost do odprawy paszportowej…bo przecież mam eVizę… Bagaż też wyjeżdża, dotarły moje kanapki i napoje wyskokowe. Wychodzę przed lotnisko przed którym kotłuje się mnóstwo ludzi. Od kilkunastu osób otrzymuję propozycję: „mister, need a taxi?”. Teoretycznie miał przyjechać po mnie ktoś z hotelu, ale w tym harmidrze nie znajdę go przecież. Wybieram kierowcę, słyszę cenę 5$. Trzy razy się upewniam, i słusznie, bo moje ucho nie dosłyszało niemej 2ki przed tym 5$. Wyśmiewam propozycję 25$, negocjuję, ostatecznie jadę za 10$, też trochę za drogo, ale niech będzie. Hotel dzieli 1,5 km drogi od lotniska co przy pierwotnej cenie 25$ byłoby niezłą kilometrówką.
Okolica hotelu jest szemrana jakaś. Gra głośno muzyka, z lokalu wychodzą 3 osoby, panna w środku z 2ma facetami po bokach, Oni obejmują ją „przyjacielsko” za szyję, a ręka każdego z nich ląduje na jej piersi… Taki „tits-sharing”? :) Nie analizuję dłużej, trzeba iść spać, rano mam kolejny lot do Mekelle.
Z rana wracam na lotnisko, tym razem terminal lotów lokalnych. Samochód wjeżdża na lotniskowy parking, taki w stylu „na zielonej łące”, ale za wjazd kasują. Na terminalu znów mnóstwo ludzi, ledwo zdążam uzyskać kartę pokładową i nadać bagaż. Wiwat elektroniczna odprawa! Ostatecznie…lecę!
W Mekelle już większy porządek, bo i lotnisko niewielkie. Z samolotu na terminal idzie się pieszo – nie ma autobusu dowożącego, bo jednocześnie na lotnisku stacjonuje 1, max 2 samoloty. Przed lotniskiem odnajduję kierowcę, który czekał na mnie i wraz z nim udaję się do biura firmy ETT, która organizuje najbliższe dni pobytu w Etiopii.