Ostatni dzień greckiej odysei 2018. Nasz hotel, choć na obrzeżach Heraklionu, to jednak wciąż w dzielnicy kurortowej. Choć byliśmy pozytywnie na stawieni na hotel Enorme Armonia za jego dodatek w nazwie „adults only”, to okazało się jednak, że pokój mamy na parterze vis a vis restauracji innego hotelu, więc cały czas musieliśmy zasłaniać okna by mieć choć trochę prywatności. Do tego hotelowa restauracja nie zachwycała, bo tu niby Kreta, a na kolację zaserwowano meksykańskie specjały… No i wkoło sporo ludzi – nijak się to nie miało do pierwszego hotelu na Balos.
Z hotelu ruszamy w podróż powrotną do Chani, zatrzymując się po drodze w Margarites. To mała wieś, będąca centrum ceramiki na całej Krecie. Przechodzącą przez środek miejscowości dróżkę otacza tam mnóstwo małych pracowni, gdzie artyści sprzedają swoje gliniany i szkliwione wyroby.
Na sam koniec wyjazdu zostawiamy sobie Chanię. Tu, znów wśród tłumu turystów, zwiedzamy stary, wenecki port i spożywamy „ostatnią wieczerzę” w restauracji Semiramis. To była uczta! Mousaka, souvlaki, grillowane krewetki oraz ośmiornica…no i raki na koniec :) Z pełnym żołądkiem ruszamy na lotnisko, skąd z lekką nadwagą (20,8 kg), ale punktualnie Ryanair zabiera nas do Wrocławia.
Podsumowując cały wyjazd – żeby zaznać prawdziwej krety warto zapuścić się poza obszar wyrysowany miejscowościami Kissamos-Chania-Heraklion. Warto pojechać na zachód, w centrum, pomieszkać trochę w willach, nie w kurortach. Lokalne specjały zachwycają, zwłaszcza prawdziwa feta z owczego sera, wina czy raki. Na śniadanie jogurt z miodem tymiankowym też jest rewelacyjny. Minusem jest chmara turystów w popularnych miejscach. Ale choć nie widzieliśmy mitycznych miejsc jak pałac w Knossos, to jednak wyjazd był udany.