Kreta – miejsce ociekające mitami o Dedalu i Ikarze czy Tezeuszu i Minotaurze. To tez miejsce pochodzenia starożytnej cywilizacji minojskiej, porównywalnej i równolegle rozwijającej się z cywilizacja egipską. Ale mimo tej całej wspaniałości zacznę od słów: „agrrrr… co za dzień”!.
Nie dość, że weekend w pracy, nerwówka, to później jeszcze problemy z wakacjami. Na lotnisku jesteśmy jak trzeba na 60 minut przed wylotem. Auto zaparkowane, bagaże nadane, strefa bezpieczeństwa bez kolejek… i 2h opóźnienia w godzinie odlotu. Do tego dostaliśmy rozdzielne miejsca. Czekamy na lotnisku we Wrocławiu, kawy nawet nie zamawiamy, bo kto to widział capucinno za 20 zł. W końcu jesteśmy w samolocie, ale jest problem z odczepieniem rękawa od samolotu. Przyjeżdża straż pożarna by zaradzić problemowi, ale co z tego, skoro tracimy przewidziane godziny w tunelu powietrznym. Kolejne 60 minut tracimy w samolocie na płycie lotniska… W końcu startujemy 3,5h opóźnienia, więc zacieram ręce na odszkodowanie. W powietrzu jedno narzeka na przemądrzające się matki z dziećmi, a ja na pijanego i przemądrzałego singla zaczepiającego współpasażerki w jego rzędzie. Jest okropnie, a na dodatek samolot nadgania stracony czas i jesteśmy „jedynie” z opóźnieniem 2h50m… nici z odszkodowania. Bagaże wyjeżdżają opieszale, chwytamy je ile sił i lecimy do wypożyczalni aut - tu już formalności szybko poszły. Szkoda tylko, że nie mogę odpalić naszej bialutkiej Toyoty Yaris, która nie przyjmuje faktu wciśnięcia sprzęgła przed przekręceniem stacyjki w pozycję On. Po wielokrotnych próbach w końcu udaje się uruchomi to japońskie cudo techniki i mkniemy na zachód na półwysep Balos. Chyba nawet ciut za szybko mkniemy – istnieje podejrzenie, ze złapał nas fotoradar. Wszędzie jest ciemno, znaków nie widać, bo są zarośnięte krzakami, a mapa Sygic nijak nie pokrywa się z tymi znakami, które widzimy. Ludzie jeżdżą na „długich”, kompletnie ignorując, że ktoś jedzie z naprzeciwka. Jakby tego było mało wspomniany Sygic wymyślił trasę przez pola… bo godzina 22 to idealna godzina by jeździć po bezdrożach. W końcu hotel, w którym dali nam podprogowy przekaz, że przysługujący nam „welcome drink” to lepiej byśmy odebrali kolejnego dnia. Przecież już jest późno… bo w sumie jest. Czas kończyć kiepski dzień. Oby to tylko efekt pierwszego dnia, bo za wiele tych dni urlopu do stracenia nie mamy :)