Chcąc nie chcąc, wrócić trzeba - biletu przebookować się nie da, a i wniosku urlopowego zdalnie nie złożę. Znad wschodniego wybrzeża wracamy na lotnisko pociągiem. Przejazd z prawej na lewą część wyspy zajmuje nam 8 godzin. W pociągu jest jedynie 2ga i 3cia klasa siedzeń, a "klimę" zapewniają 3 wentylatory przyczepione do sufitu. Jest zdecydowanie ciszej niż w pociągu z Kandy (może dlatego, że wzięliśmy 2gą, a nie 3cią klasę :) Wysiadamy w miejscowości Gampaha, gdzie kupujemy jeszcze lokalne warzywa by je przywieźć ze sobą Znów negocjacje z tuk tukarzem i za chwilę jesteśmy w ostatnim hotelu przed odlotem. Po szybkiej drzemce wstajemy w okolicach 1szej w nocy, zostajemy odwiezieni na lotnisko, a 18 godzin później jesteśmy już w domu we Wrocławiu.
Czas na podsumowanie. Nie ma dwóch zdań, było świetnie, wręcz rewelacyjnie! Nie widzieliśmy tym razem wielkich miast, ale była za to przyroda, świątynie i ludzie, z których bił szczery uśmiech.Tego u nas nie ma już od dawna - za uśmiech do kogokolwiek można teraz po pysku dostać lub w najlepszym przypadku otrzymać pytanie retoryczne: "I co się tak gapisz?". Jak wspominałem, sam fakt braku chęci powrotu sugeruje, że wyjazd był bardzo udany. Plasujemy go zaraz za Tajlandią, bo jednak to wciąż do niej czujemy największy sentyment.
Największe WOW: ludzie ciekawi Ciebie
Największe KU*%@A: ceny za wejścia do obiektów turystycznych (2 parki narodowe, obiekty UNESCO, świątynie, jazda na słoniu... to okolice 1000 zł na osobę).
Czy wrócimy? Tak, na ślub syna Amara lub gdy ten wybuduje hotel :) .