Na koniec słowo o jedzeniu. Oprócz ciasteczek nata próbowaliśmy:
• kaszanki morcela z fragmentem świńskich uszu,
• wędzonego, pikantnego tłuszczu, który podejrzewaliśmy, że był pasztetową,
• przekąski Pastel de Bacalhau będącej mieszanka suszonego dorsza, ziemniaków i koziego sera (smakuje dokładnie tak jak brzmi… ciekawe doświadczenie)
• marynowaną w solance fasolę (przekąska do piwa).
• Konserw z sardynką czy ośmiornicą (są nawet całe sklepy dedykowane sprzedaży tylko konserwom)
• Wina porto – zarówno czerwone, jak i rzadziej spotykane białe
Odwiedziliśmy tez dość ciekawy plac Time Out Mercado da Ribeira, gdzie pod jednym dachem zgromadzono kilkadziesiąt restauracyjek serwujących od prostych przekąsek , kanapek czy burgerów przez kuchnie azjatycką, włoską czy sushi, a kończąc na wyrafinowanych posiłkach. My dwa razy stołowaliśmy się w restauracyjce szefa Henrique Sá Pessoa … tzn teraz gdy piszę ten blog wiem, że to jakiś sławniejszy szef kuchni. Dania, jakie nam tam serwowano to istne wykwintna kuchnia:
• Wieprzowina (boczek ze skórką i fragmentem żeberek) gotowany w tłuszczu przez 24h z puree z batatów
• Pieczony dorsz z puree z cieciorki
• Wolno gotowane jajko w temperaturze 64 stopni z truflowym puree z ziemniaka, szynką dojrzewającą i szparagami
• Fish&Chips, które w rzeczywistości było smażonymi kawałkami z dorsza podanymi z tak drobno pokrojonymi ziemniakami, że po usmażeniu były to faktycznie chipsy, a do tego sos tatarski z kaparami
Wszystko w rozsądnych cenach od 8 do 10 Euro za pojedyncze danie.
Ogólnie wizyta w Portugalii nie wydała się jakoś specjalnie droga. Mają tu rozsądne ceny – są rzeczy tańsze, są droższe, ale ogólnie znośnie.
Największe WOW: szczyty na Maderze, pyszne wino i jedzenie
Największe KU@#%A: mgła pierwszego dnia w Lizbonie i brak jako tako świątecznego nastroju, po który przecież przyjechaliśmy