Kolejnym miejscem jakie odwiedzamy są osady domków - uli. Bynajmniej nie chodzi o ule pszczół - dawni osadnicy budowali domki na ich kształt i stąd nazwa “bee-hive huts”. Domki pochodzą sprzed naszej ery - widać po nich, że to “irlandzki wyrób” - kamień na kamieniu a w koło zielona trawa :)
Pod wieczór udajemy się do samej miejscowości Dingle. To niewielkie, aczkolwiek urokliwe miasteczko rybackie. Tu mamy nocleg, ale zanim przyjdzie czas odpoczynku, czas jeszcze chwilę “namęczyć się” w irlandzkim barze. Zamawiamy sytą obiado-kolacje - ryba oraz wołowina - tutejsze specjały. Po posiłku jeszcze lokalne piwo Crean’s, a samo wiązanie “sadełka” uprzyjemnia nam występ lokalnego zespołu grający irlandzki folk. To przyjemne chwile - mamy wrażenie, że w tym barze siedzą nie tylko turyści, ale też lokalni mieszkańcy. Bardzo miło to wygląda, że ludzie - sąsiedzi, rodzina, znajomi, potrafią się spotkać wieczorami by wspólnie spędzić czas… niekoniecznie upijając się do cna.