Moje miasto - Quala Lumpur

Po 25 godzinach od wylotu z Pragi i międzylądowaniu w Dubaju lądujemy w stolicy Malezji - Kuala Lumpur :) Szybka odprawa paszportowa, wymiana waluty i już mkniemy po szynach KLIA Express do centrum. Jest to zdecydowanie szybsze niż taksówka (28 minut), a przy dwóch osobach pewnie i tańsze rozwiązanie (35 MYR co mniej a więcej odpowiada kwocie 35 zł). Z KL Sentral (główna stacja kolejowa w mieście) kursują taksówki "na bilet" - najpierw podchodzi się do budki gdzie opłaca się przejazd w żądane miejsce, a później z wydrukowanym biletem należy udać się do taksówki, gdzie już nic się nie płaci - dość ciekawe rozwiązanie - likwiduje problem zawyżania ceny, negocjacji czy nawet napiwków :) Za 10 MYR taksi wiezie nas do hotelu w Chinatown.

Hotel, choć nie najświeższej daty, okazuje się całkiem niezły, a jego lokalizacja w samym centrum i blisko komunikacji, pozwala na szybkie dotarcie do najważniejszych atrakcji. Pierwszego dnia, po należytym odespaniu podróży, ruszamy spacerem po Chinatown w kierunku Colonial District mijając po drodze meczet Maasid Jamek - najstarszy w mieście, dość ciekawy architektonicznie, ale przez wzgląd na kulturę islamską (i ubiór zewnętrzny) nie decydujemy się na wejście do środka.

Przechodzimy na Merdaka Square skąd podziwiamy Sultan Abdul Samad Building, obecną siedzibę Ministerstwa Informacji, Komunikacji i Kultury. To na tym placu w 1958 ogłoszono niepodległość Malezji, o czym przypomina majestatycznie powiewająca przeogromna flaga (17 metrów długości). To na tym samym placu za czasów panowania brytyjskiego ... grano w krykieta :)

Tuż obok placu jest muzeum miejskie, gdzie znajduje się największa na świecie makieta miasta, wspomagana dodatkowo iluminacją świetlną oraz pokazem multimedialnym (wejście 5 MYR, ale w zamiar otrzymuje się równowartość w formie vouchera do wydania w tutejszym sklepie z pamiątkami lub kawiarni. Otwarci na nowości kupujemy za to... ciastko z durianem... Nie ukrywam, że ledwo je przełknęliśmy :)

Maszerujemy dalej do KL Gardens, gdzie decydujemy się na wizytę w Butterfly Park. Nie ma co ukrywać, że motylarnia we wrocławskim zoo, choć nie jest zła, to przy tym parku wypada marnie. Butterfly Park to ogród z bujną roślinnością i mnóstwem motyli. Wejście to 35 MYR + 5 MYR za aparat.

Chcieliśmy zwiedzić jeszcze KL Bird Park, ale zmęczeni całym dniem wracamy taksówką pod hinduistyczną świątynie Sir Mahamariamman Temple (bogini-matki Mariamman), najstarszą świątynię hinduistyczną w Malezjii. To stąd każdego roku na przełomie stycznia i lutego w ramach obchodów święta Thaipusam ruszają pielgrzymki wiernych, a wśród nich dewotów-masochistów, którzy w akcie wiary przekłuwają sobie ciało dziwnymi szpikulcami czy pierścieniami i ruszają w transie do oddalonej o kilkanaście kilometrów świątyni Batu Caves.

Dzień kończymy smakowitym street-foodem - wybraliśmy stoisko z mięsem, gdzie wybierało się surowe szaszłyki (mięso wieprzowe, wołowe, kurczak, jagnięcina, kaczka, ryby, owoce morza), a następnie wskazywało się sposób w jaki mają zostać przyrządzone (grillowane, smażone na głębokim czy zwykłym oleju, gotowane, a może na parze). Koszt bardzo prosty do policzenia - każdy szaszłyk miał swój kolor, a kolo określoną cenę(od 2 do 5 MYR). Syty posiłek to z 6-9 szaszłyków. Pycha!

Zdjęcia (44)

Komentarze (0)