Będąc jeszcze w Polsce wykupiliśmy wycieczkę nad Kinabatangan River w jednym z biur turystycznych (Borneo Sandakan Tours). Około południa zostajemy zabrani spod hotelu busikiem do miejsca oddalonego o jakieś 150 km na południe od Sandakan. Mijamy po drodze plantacje palm z przeznaczeniem na olej palmowy. Później jeszcze przesiadka na łódź no i jesteśmy w środku dżungli! Przy rzece Kinabatangan znajduje się nieduży ośrodek z domkami na palach. Do domków prowadzą pomosty, a wkoło nas rośnie las deszczowy. Po tych wszystkich dużych miastach w końcu trochę natury. Zostajemy przywitani kawą i ciastkiem, a chwilę później wyruszamy motorową łodzią w dół rzeki w poszukiwaniu zwierząt. Oczywiście natrafiamy na makaki, nosacze (proboscis monkey) czy silvered leaf monkey. Są motyle, są różne kolorowe gatunki ptaków, jest nawet malezyjski wąż - ponoć jeden z najbardziej jadowitych, ale wisiał sobie tylko na drzewie zadziwiając nas swą żółto czarną skórą. Wkoło rzeki oczywiście dżungla.
Trzydziestokilometrowy spływ trwa trochę ponad 2h. Jeszcze tylko obiad, chwila odpoczynku do wieczora i... czas przywdziać długie spodnie, długi rękaw, wysokie za kolano materiałowe skarpety oraz gumiaki, opryskać się czymś z wysoką zawartością DEET, włączyć latarkę i GPS i... ruszyć za przewodnikiem w głąb lasu - czas na NIGHT JUNGLE WALK! No i tu adrenalina skoczyła w żyłach! Wkoło grząskie błoto, masa liści, na których czają się wygłodniałe pijawki, możliwe węże, pająki i skorpiony (stąd gumiaki), a wszystko po to by poszukać nocnej zwierzyny. Udało nam się zlokalizować trochę ptaków, sporego nietoperza, stonogę, której lepiej nie dotykać i coś na wzór kota (było białe w czarne cętki). Niestety podczas godzinnego "spaceru" nie natrafiliśmy na gibony (małe małpki z dużymi oczami, co głową potrafią obrócić o 360 stopni) ani kanczyli (mousedeer'ow - jak sama wskazuje mieszanki jelenia z myszą :) ).
Następnego dnia o świcie wyruszamy na godzinny rejs w górę rzeki. Znów są małpy, znów trochę ptaków, w tym 3 odmiany orłów, ale jest też coś większego: 3-4 metrowy krokodyl (predator, ale chickena nie mieliśmy by mu rzucić :) )! W końcu coś więcej niż tylko ślady po słoniach :) Zadowoleni widokiem płynącego zwierza wracamy na śniadanie, a tuż po nim... lunął monsunowy deszcz. Chcąc nie chcąc pakujemy nasze plecaki w plastikowe torby, opłacamy wczorajszy ekwipunek z nocnego spaceru (buty+skarpety+latarki za 15 MYR). Opłata i tak ma charakt symboliczny (5 MYR za "rzecz") - ważne, że kasa trafia do lokalnej społeczności. Ruszamy do Sepilok.