Geoblog.pl    qualo    Podróże    Dom dla Quala, czyli Malezja i Singapur w 2 tygodnie    W pore do Singapore
Zwiń mapę
2014
05
lis

W pore do Singapore

 
Singapur
Singapur, Singapur
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 339 km
 
Nocna podróż pociągiem miała pozwolić nam nabrać sił przed kolejnym dniem pełnym wrażeń. Nie udało się, bo po przybyciu do hotelu (na szczęście wczesny check in był możliwy) uderzamy w kimę. 2-godzinna drzemka wiele zmienia więc ruszamy na świątynie. Mieszkamy znów w sercu Chinatown, ale kolejne 3 ulice kryją kolejno:

Mosque Street - jak nazwa wskazuje - meczet
Temple Street - jak nazwa wskazuje - świątynię, hinduistyczną
Sago Street - jak sama nazwa wskazuje ... świątynię, taoistyczną :)

Meczet pomijamy - ta religia nie przypada nam do gustu. Hinduistyczne miejsce kultu to z kolei znów Sir Mahamariamman Temple, ale tym razem w Singapurze :) Deszcz leje, ale to nas nie zraża. Zraża nas natomiast konieczność opłacenia aparatu i kamery (choć samo wejście do świątyni jest darmowe). Wchodzimy więc nieuzbrojeni w urządzenia RTV, a świątynię obcykujemy z użyciem zooma :) Przy świątyni chińskiej robimy natomiast duże wow! Buddha Tooth Relic Temple to ogromny, pięciokondygnacyjny budynek udostępniony w całości wiernym i odwiedzającym. Parter to główna świątynia do nabożeństw. Wiele posągów mniejszych i większych spogląda na nas z każdej strony. Pierwsze i drugie piętro to muzeum z pamiątkami i podarunkami otrzymanymi podczas poświęcenia świątyni w 2008 roku (ta wcale nie jest stara - została wybudowana w XXI wieku). Na trzecim piętrze trzymane są święte figurki buddy oraz relikwie jak włos buddy, mózg buddy itp. Nie mniej to na 4tym piętrze przechowuje się najcenniejszą relikwie - ząb buddy wystawiony wiernym w 420 kg stupie ze szczerego złota. Tu można pomedytować o ile się potrafi, ale fotografowanie jest już zakazane czego pilnują oficerowie w mundurach. Na ostatnim piętrze (a właściwie dachu) znajduje się ogród, pośrodku którego stoi pawilon 10 000 budda, a w nim największy na świecie młynek modlitewny. Kilkukrotne okręcenie młynka za pomyślność wycieczki jest obowiązkowe.
Czytając powyższe pojawiło się pewnie u Was zwątpienie w jaki sposób wystawiono w relikwiarzach ząb, włos czy inne części buddy? Instrukcja mówiła o tym, że z grobu buddy wykopano szczątki i poddano je krystalizacji. Faktycznie, konkretne relikwie były zatopione w szkle w formie kolorowych kryształów. Nie mniej ciało buddy było poddane kremacji, więc jak rozpoznać, że ten konkretny fragment popiołu to np ramię (tak, to też relikwia)? Myślimy, że odpowiedź jest prosta, jak w każdej religii...akt wiary :)

Przemieszczamy się w kierunku biznesowego centrum Singapuru, wkraczając powoli w dzielnicę wieżowców. Taką architekturę, jaką mają tu niektóre budynki, widzimy po raz pierwszy - a to wieżowiec od połowy swej wysokości jest umieszczony na kolumnach, a to na całym budynku rosną piękne ogrody by pracownikom biurowca umilać czas pracy. No normalnie szok jak można stworzyć w miejskiej przestrzeni coś innego niż betonową pustynię. Wstępujemy po drodze do Muzeum Cywilizacji Azjatyckich - za 8 SGD (24 zł) jest do zobaczenia sporo dorobku kulturowego azjatów jak posągi, malowidła, rzeźby, naczynia zdobione czy biżuteria. Nam dodatkowo trafia się też wystawa czasowa chińskiej porcelany.

Gdy opuszczamy muzeum jest już szarówka, a kilkanaście minut później robi się ciemno. Teraz widać całą piękność Marina Bay! Wszystkie wieżowce jasne, mosty z kolorową iluminacją, ścieżki dla pieszych (a w tym i trasa biegowa) oświetlone! Przed nami 3 budynki Marina Bay Hotel złączone na szczycie budowlą w kształcie statku! Po lewej złote kopuły teatru Esplanade, które obserwowane od góry przypominają oczy pszczoły, zlepiony plaster miodu, lub jak mówią złośliwi, odwrócone owoce duriana ;)

Wieczorem udajemy się do Hawker Street Food przy Maxwell Road. Hawkery to taki zbiór budek z jedzeniem. Taki Wrocławski Dworzec Główny PKP tyle, że zamiast knysz mamy przegląd kuchni azjatyckiej! Zupy, makarony, ryże, mięsa, ryby! Gotowane, smażone, grillowane, a może nawet surowe! Ostro, słodko, kwaśno, po prostu smacznie! No i tu jest tanio! Posiłki zaczynają się od 2-3 SGD (6-9 zł). Tutejsza zupa Tom Yam...pałeczki lizać!!!!!

Po 13godzinnym śnie (chyba odespałem pociąg i jetlag) jedziemy do singapurskiego zoo. Ponoć jedno z najlepszych na świecie. Dojazd zajmuje nam prawie 1,5h, a na miejscu czekają 4 atrakcje: zoo, wodne zoo, ptasie zoo i nocne safari. Jeszcze w Polsce zakupiliśmy bilety online na pakiet 2 z 4 za około 60 SGD (180 zł) za osobę. Na pierwszy strzał idzie zoo zwykłe. Zaczyna się fajnie, jest sporo roślinności na wybiegach więc całość wygląda naturalnie, lecz po 15 minutach zaczyna lać. Ściana wody! Monsun is comming! Pada 10 minut, a końca nie widać. Pada hasło: "parasolki z rossmana rozłóż!" i maszerujemy dalej. Co jednak z tego, skoro tylko człowieki są na tyle gupie by chodzić w deszczu. Zwierzęta się poukrywały pod drzewami lub w swych schronieniach. Natury oszukać się nie da. Były niemniej fajne momenty - najbardziej ekscytujący był pawilon otoczony siatką, po którym latały ptaki... i ogromne nietoperze! Aż strach się było bać, bo wisiały na gałęziach na wyciągnięcie ręki i co jakiś czas zmieniały miejsce...wiszenia :) No i pierwszy raz w życiu widziałem kangura oraz białego tygrysa :P. W 3 godziny zobaczyliśmy co mogliśmy w i ruszyliśmy na drugą część zoo - nocne safari.

Night Safari, to już zupełnie inna śpiewka. Park otwiera się dopiero o 19:30 gdy jest już faktycznie ciemno. Deszcz przestał padać, a to dobrze, bo teraz alejki są oświetlone już tylko w niezbędnym minimum, a nieliczne delikatne reflektory oświetlają tylko fragmenty klatek czy wybiegów. Trzeba poszukiwać zwierząt, bo one tam faktycznie są i często są aktywniejsze niż za dnia. Dostrzegamy np. coś w rodzaju rysia gdy poluje na ryby. Są hieny, są wszelkiej maści małpy, jakieś jeleniowate i świniowate, a wszystko ukryte w półmroku. Około 22 udajemy się na pokaz taneczny z ogniami (taki średni), a o 22:30 ma się zacząć The Creatures of the Night. Zero klatek! Mamy miejsce w pierwszym rzędzie! Już omawiają zasady bezpieczeństwa, już nawet dwa zwierzaki były - jedno przebiegło, drugie wnieśli wtulone na rękach, już....kurna przerwali, bo znów zaczęło padać.... Ja pitole! Raz w życiu człowiek do Singapuru leci, a Ci przerywają show... Widownia pobuuuczała, ale nic nie pomogło. Safety First! Wsiadamy jeszcze na koniec w Safari Tram, który jeszcze raz obwozi nas po całym parku. Ehhh, no trudno. Trzeba jednak przyznać, że zoo i tak dostaje mocną 4czkę, bo chodzenie po night safari dawało sporo radości i adrenaliny.

Następnego dnia rano wylatujemy z Singapuru.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (58)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 16.5% świata (33 państwa)
Zasoby: 255 wpisów255 14 komentarzy14 4392 zdjęcia4392 60 plików multimedialnych60
 
Nasze podróżewięcej
25.09.2019 - 04.10.2019
 
 
24.09.2019 - 24.09.2019
 
 
02.05.2019 - 10.05.2019