Nie ukrywam, że próbka owoców sprzed paru godzin pobudziła nasze kubki smakowe. Nie myśląc wiele więcej wróciliśmy na targowisko z owocami i zakupiłem jeszcze kilogram fig (całe 7 dinarów) oraz arbuza. Jeden gość chciał nam sprzedać arbuza za
"give me 100, I will give you 20 rest" ... czyli za 80 dinarów!!! Odwróciliśmy się na pięcie i poszlismy gdzie indziej. I słusznie - kolejny arbuz, bez kompletnej znajomości języka i z wystukaniem ceny na telefonie kosztuje 32 dinary... ZA CAŁEGO, WIELKIEGO, DOJRZAŁEGO arbuza!!! Zjadamy wszystko o mało nie pękniemy i czekamy do wieczora na wyjście na słynne targowisko.
Djemma to niby główny cel podróży do Marrakechu. Za dnai jak pisałem interes kręcą na placu głównie polewacze świeżego soku pomarańczowego, henniarki i zaklinacze kobr. Wieczorem na ich miejsce przyjeżdżają wozy i rozkładane są bary. Jest około 200 stanowisk. Oferowane są ślimaki, słodycze, napoje, ale przede wszystkim marokańska kuchnia, czyli kebaby, tajiny i kuskus. Bardzo ciężko jest przejść obok, bo naganiacze są strasznie upierdliwi. Znają wszystkie języki świata i zawsze mają gotowe powiedzonka. Dzień dobry, jak się masz, dobra, dobra zupa z bobra, jeszcze lepsza z wieprza... to wszystko to standard. Najbardziej ubawił nas koleś co wydukał hasło:
Magda Gessler i Robert Makłowicz zaprasza!. Kto ich uczy takich głupot?! :)
Zanim przystąpimy do posiłku chcemy wpierw rozejrzeć się jeszcze po placu, bo oprócz jadłodajni przybyły też berberyjskie zespoły, które w rytm bębnów, gitar i innych instrumentów śpiewały lokalne piosenki. Wokół nich tworzą się kółka widzów, którzy chętnie śpiewają razem z zespołem. Warto rzucić parę monet, bo to nie jest udawane. Oni po prostu cieszą się chwilą, a my mamy okazję posłuchać ichniego folkloru.
Zespołów grających jest kilka na całym placu. Są też uliczne teatrzyki prezentujące przedstawienia z życia codziennego. Szedłbym, że prezentują głównie komedie, ale kto ich tam wie :) Przechadzając się wzdłuż placu w końcu łapie nas knajpiany nagabywacz. Widzimy z daleka jak zarzuca na nas lasso, a później przyciąga do siebie. No niech mu będzie, zjemy u niego w lokalu. Okazuje się, że gościu ma w ogóle dobre chwyty, bo niedługo po nas udaje mu się ściągnąć grupkę Azjatów poprzez zatańczenie przed nimi kroków do Gangnam Style :) Dostajemy menu z którego wybieramy kebab i tajine z baraniny. Dodatkowo kelner namówił nas na lokalne sałatki. No i ten moment przyjemności by się skończyły. Sałatek przyszło całe mnóstwo - fakt, smaczne, ale nie wiem ile kosztowały. Kebab był bardzo suchy, podany na metalowych prętach, a nie ładnie w bułce. Mięso w tajin miało być podane z migdałami i śliwką... i nawet było tyle, że na pustyni zostało nam powiedziane wprost, że na danie trzeba będzie poczekać 2,5 godziny. Tu dostajemy jedzie po 15 minutach, mięso prawdopodobnie gotowane, wrzucone w końcowym etapie do naczynia i zapieczone z migdałami i śliwką. W ogóle potrawa nie przeszła smakiem i kompletnie brakowało warzyw. Gdy przyszło do podliczania wyszło, że mamy zapłacić 180 dinarów!!!! Za co, skoro kebab kosztował 35, a tajin 55?????? Nie braliśmy nic do picia, czyli co, połowę ceny kosztowały sałatki? Ktoś tu zdrowo nas naciągnął i na dodatek wcale jedzenie nie było pyszne. Było na poziomie 3+.
Dobra rada - może warto sumować składniki posiłku z kartą dań w ręce przy kelnerze przed dokonaniem zamówienia?
Około 23 wracamy do Ryadu. Impreza na Djemmie trwa od tysiąca lat nieprzerwanie co wieczór od 21 do 1-2 w nocy. Miła tradycja, wpisana nawet do UNESCO, ale przyznam, że nie zrobiła na nas aż tak wielkiego wrażenia. A stosunkowo droga i średnio smaczna kolacja potęgowała nasz niesmak. Zaliczone? Zaliczone!