Wylot w południe z wrocławskiego lotniska cieszy. Oznacza to, że jest czas by pospać, zjeść bogate śniadanie (bo lodówkę trzeba oczyścić przed wyjazdem) oraz dojechać luźno na lotnisko. Le dojechać trzeba mieć czym. Taksówki w takich dziwnych porach ciężko oświadczyć, więc szukam Vozilli. Najbliższa 2km od domu, to nic, biorę rower miejski. Do wylotu 70 minut, a ja poszukuje jak się dostać na lotnisko i walczę z rowerem by go prawidłowo zwrócić. No ale jest! W końcu docieramy by dowiedzieć się, że lot ma opóźnienie 20-40 minut. OK, poczekamy na nudnym lotnisku.
Trzy godziny później ładuje my w Paryżu. Jest 15ta, mamy 8h30m do kolejnego samolotu, chcemy ruszyć na miasto, ale dostajemy ostrzeżenie, że dziś trwa strajk kolejarzy...drugi w tym miesiącu. Ostatnio nie kursował nic, teraz tylko co po niektóre składy maja nie jeździć. Pech w tym, że plan szybkiego zwiedzania był własnie oparty o pociągi i metro. Trudno, zaciskamy żeby, co ma być, to będzie. Kupujemy całodzienne bilet na wszystko co po Paryżu jeździ za bagatela 22.5 euro za osobę i ruszamy pod Łuk Tryumfalny. To tylko „70 minut jazdy i jedna przesiadka”. Taaa... Z racji strajku na stacji Gare du Nord kolejarze zorganizowali obowiązkowa przesiadkę z pociągu linii RER B na linie...a jakże...RER B. Tak niedogodności, że trzeba perony zmienić. Brzmi jak żaden problem? Zapraszamy na Gae du Nord... Ponad 40 peronów na kilku poziomach, do których dojście nie prowadzi jedna winda czy położonym obok siebie schodami. Dla lokalnych pewnie pół biedy, dla nas to trochę takie podchody – ganianie za strzałkami i oznaczeniami. W końcu jednak jest, pierwszy zabytek Payża, Łuk Tryumfalny! No okazały monument, robi wrażenie, nie mniejsze zresztą niż pseudorondo, które wokół niego jest zorganizowane. Pierwszy raz tego dnia widzimy też słońce, bo w końcu co to za urlop (i zdjęcia) bez słońca. Towarzyszy ono nam aż do Wieży Eiffel’a, gdzie z kolei zlewa nas deszcz. Och jak cudownie będzie zwiedzać dalej Paryż w mokrych ciuchach... Jak cudownie będzie lecieć dalej w butach wypełnionych woda! Na szczęście po chwilach zrezygnowania podnosimy rękawice i walczymy dalej.
Stalowa Wieża Eiffel’a robi na nas jeszcze większe wrażenie. Jest taka niesamowity w tym, że wszystko est takie takie techniczne, takie industrialne. Wjazd na jej szczyt nie był w planie, bo zabrałby mnóstwo cennego czasu, a kolejki do wjazdu były spore.
Spacerujemy dalej wzdłuż Sekwany zmieniając brzeg co kilka mostów. Są tu i kamieniczki i ładne place, ale przede wszystkim zachwyca dużo zieleni. W ten sposób dochodzimy aż pod Luwr, gdzie wieczorowa pora podziwiamy szklane piramidy i...i znów zaskakuje nas deszcz. Niestety nie zdążymy zajechać jeszcze raz pod oświetlona tysiącami lampek Wieże Eiffel’a, dlatego w przemoczonych butach staramy się dotrzeć na lotnisko, a to znów nie jest takie proste. Znów przerywany pociąg, dodatkowo nie jedzie na lotnisko tylko przerywa trasę w połowie, trzeba czekać na następny. Pozostaje godzina do odlotu, a tu jeszcze trzeba znaleźć właściwy terminal na lotnisku CDG, zrobić odprawę paszportowa, odprawę bezpieczeństwa, znaleźć bramkę... Innymi słowy wszystko mówi, że czas kończyć kończyć stopover i zacząć właściwe, letnie wakacje.